Mimo kiepskiej pogody, bliskość lodowca Svartisen (drugiego co do wielkości z norweskich lodowców) zadziałała na nas jak magnes... postanowiliśmy go zdobyć! Jednak, żeby w ogóle do niego się dostać najpierw musieliśmy zostawić samochód w Braset i łódeczką dostać się na drugą stronę Holandfiordu, skąd można było ruszyć na wędrówkę.
Najpierw czekało nas około 3 kilometrowe obejście jeziora wytyczonym szlakiem, potem ścieżki stały się już mniej czytelne, by w końcu zostawić nas "na lodzie"... a raczej jeszcze sporo przed nim. Na zdjęciu satelitarnym widać jęzor lodowca dochodzący do samego jeziora. Niestety w tym roku kończył się dużo wcześniej...
Trzeba było do niego dotrzeć na tak zwanego "czuja", a zadanie dodatkowo utrudniała mgła, która w dodatku gęstniała z minuty na minutę...
Skały, po których drapaliśmy się w górę zachwycały kolorem i fakturą...
w dużej mierze była to chyba zasługa ciekawych porostów
Z pomiędzy skał od czasu do czasu wyzierały też nieliczne roślinki...
W końcu huk wody wypływającej z jęzora lodowca wskazał nam właściwy kierunek... byliśmy już niedaleko.
Niestety w międzyczasie wilgotna chmura siadła na lodowcu i zasłoniła go na tyle skutecznie, że dojrzeliśmy go będąc już zupełnie blisko...
Ale najważniejsze w końcu, że się udało! Zdobyliśmy nasz pierwszy norweski lodowiec! :-)
Przejmujące zimno i wilgoć nie dały nam długo cieszyć się zdobyczą. Wracaliśmy w deszczu....
Po paru bezskutecznych próbach znalezienia dobrego miejsca na rozbicie namiotu na dziko (następnego dnia okazało się, że łatwiej by było je znaleźć już po przeprawieniu się kolejnym promem na południe), zdecydowaliśmy się na cichy, miły camping Anoya - na wyspie o tej samej nazwie. Położony tuż nad samym morzem, przy plaży pełnej muszelek o niezwykłych kształtach, okazał się być świetnym miejscem do obserwacji "midnight sun" (niestety tylko w okresie 12.06.-1.07.).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz