Wszędzie można spotkać reklamę "whale safari" z Andoyi - ale za radą spotkanych po drodze polaków - wybraliśmy się do małej rybackiej mieściny Sto na północnym krańcu wyspy Landoya.
Tutaj organizowane są wyprawy trochę mniej komercyjne, z mniejszą ilością uczestników, mniejszym stateczkiem. http://arcticwhaletours.com/
Pogoda może nie była idealna, ale cieszyliśmy się, że nie pada. Na morzu złapaliśmy nawet dawno nie widziane promienie słońca. Zimno (około 8-10 stopni C) było jednak nadal. Jednak arktyczne słońce nawet jak świeci, to nie zawsze grzeje ;-). Najczęściej wyprawy ruszają rano. Mamy jednak szczęście - dużo chętnych powoduje, że tego dnia ruszają dwie wyprawy. Wybieramy popołudniową, o godzinie 18.00.
Spotkaliśmy cztery kaszaloty. Najpierw, z daleka, widać było tylko fontanny nadmorskie ;-), ale po dopłynięciu bliżej (za blisko nie można ze względów i bezpieczeństwa, i by nie płoszyć tych wspaniałych ssaków) oprócz fontanny można wyraźnie dojrzeć wielkie cielsko... a raczej jego malutki kawałek ;-).
Po fontannowym spektaklu, następuje moment kulminacyjny - wieloryb nurkuje (podobno nawet i do 200 metrów pod wodą)! Na pożegnanie - macha nam swoim wspaniałym ogonem, który według specjalistów porównywany jest z liniami papilarnymi u ludzi...
My też mu machamy na pożegnanie i koło północy wychodzimy na stały ląd... by wkrótce zanurkować niby owe wieloryby, w naszych ciepłych śpiworach ;-).
Te ostatnie dwa zdjęcia to jest to co mi się po nocach marzy:-) Jestem pełna podziwu dla Waszej wyprawy. Ja nijak nie mogę namówić Andrzeja na spotkanie z nie tak daleką przecież północą.
OdpowiedzUsuńUściski
efka
Ewo, namawiaj, namawiaj! WARTO!!! :-)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki ;-)